Kiedy poprzedniego dnia zjeżdżaliśmy z tego wzgórza na plażę, nie sądziliśmy, że będzie padać całą noc. Deszcz rozmiękczył ziemię. Motocykl Joachima leżał na boku. Gdy go postawiliśmy, nie chciał odpalić. Jak już się udało go postawić, to nie mogliśmy podjechać pod stromą i śliską górkę. Gdyby nie okoliczni pasterze i ich pomoc nie dalibyśmy rady.
Nocą przeszło kilka burz. Na szczęście nasz namiot z Decatlonu QUECHUA FORCLAZ 2 kolejny raz dał radę. Bardzo polecam ten namiot. Choć na taki trip z pewnością wybrałbym tym razem wersję 3 osobową z dwoma przedsionkami – więcej miejsca na bagaż i trochę luźniej.
Rano przestało padać i wyszliśmy aby zobaczyć co z motocyklami. Motocykl Joachima leżał i nie chciał odpalić. Mój dzięki poszerzeniu podstawki stopki bocznej nie zapadł się mimo miękkiego gruntu. Na zdjęciu Joachim, któremu udało się odpalić maszynę. To był dopiero początek ciężkiego dnia. Na całe szczęście na ten moment nie padało.
Łatwiejszą część drogi udało się podjechać normalnie. Tutaj jeden z najcięższych fragmentów. Odciążyliśmy motocykle ze wszystkich kufrów. Mimo tego nie dawały radę podjechać po kleistym błocie i luźnych kamieniach.
Było bardzo stromo. Błoto zaklejało bieżnik. Ostre kamienie raniły opony. Nasze, prawie zerowe doświadczenie z off-roadem rosło z każdą sekundą i każdą glebą. Nawet nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich gleb. Myśleliśmy, że zostaniemy tam na zawsze 😉 Po paru glebach i podnoszeniu motocykla po kilkudziesięciu minutach byliśmy wykończeni. Dopiero teraz zaczynaliśmy rozumieć w co się wpakowaliśmy. Nie dawaliśmy rady wyciągnąć tych, ciężkich motocykli we dwóch.
Pomoc okolicznych mieszkańców okazała się bezcenna tego dnia.
Na szczęście, w pewnym momencie przyszli z pomocą mieszkańcy okolicznej wioski. Ten młodszy z nich był mi znany. To wczoraj z nim się witałem. Widać, że przyjazna postawa bardzo procentuje. W 4 osoby i łącznie w 3 godziny udało nam się wyciągnąć 2 Transalpy. Bezcelowe okazało się pchanie motocykli pod górę. Było też dość niebezpieczne. Kluczowe okazało się zbudowanie krótkiego odcinka drogi z jakąkolwiek przyczepnością. Zrobiliśmy jakieś 3 metry drogi z wyschniętych gałązek okolicznych krzewów. Łapaliśmy prędkość i tak udało nam się wjechać na szczyt góry. Wystarczyły 2 próby i ostatkami sił wjechaliśmy na szczyt.
W ciągu około 3 godzin zrobiliśmy jakieś 400 metrów. Dzięki temu zapamiętaliśmy na zawsze, że (w tym wypadku) droga w górę jest trudniejsza niż droga w dół. Od tej pory będziemy uważniej przyglądać się zjazdom i podjazdom. Lekcja nr 1 z off-roadu zaliczona.
Ten odcinek nas tak wykończył, że kufry wnosiliśmy kilkadziesiąt minut. Krótkie odcinki i dużo odpoczywania. W trakcie wypiliśmy całą wodę, którą mieliśmy ze sobą i poznaliśmy bardzo ciekawego kolesia, do którego należał okoliczny dziki kemping. Marjol oddał nam nam swoją butelkę wody i opowiedział o tym co tu robi. Okazało się, że jest archeologiem i pod wodą znajduje różne, ciekawe rzeczy. Więcej można poczytać na stronie: The Albanian Center for Marine Research.
Oto straty z tego dnia. Wygięta klamka hamulca w Trampku Jaha.
Uszkodzona czujka światła stop na przednim hamulcu w motocyklu Jaha.
Nasze opony Heidenau K60 Scout wyglądały mniej więcej tak.
Byliśmy mega zmęczeni. Zaczęło znowu lać. Jedyne co mogliśmy zrobić to znaleźć pensjonat i umyć się. Wypraliśmy też wszystkie rzeczy z błota, które znalazło się prawie wszędzie. Obejrzeliśmy pogodę, z której wynikało, że czeka nas parę dni ciągłego deszczu. Plan na kolejny odcinek był zupełnie inny. Albańska riwiera miała być cudownie słoneczna!
AUTOR WPISU:
ŁUKASZ GAJEWSKI
Kilka razy w roku wyślemy Ci ciekawe inspiracje do podróży.
Zdjęcia i zapiski z podróży, wypraw motocyklowych, mapy i trasy wycieczek, blog podróżniczy.
Jeżeli chcesz wykorzystać materiały z tej strony skontaktuj się z nami. Ta strona wykorzystuje pliki cookie.